Fragment 14
Amanda (Magdalena)
Teraz kiedy siedziałam sama w sypialni i wkładałam swoje
równo złożone ubrania do walizki przypomniał mi się początek tego dnia. Dzień
był ciepły, zwyczajny. Nie dało się przewidzieć jak bardzo tragiczne będzie
jego zakończenie. Pamiętałam z niego ciepłe powitanie, czuły pocałunek z samego
rana, na tak zwane dzień dobry. Później taca ze śniadaniem wylądowała na
stoliku nocnym. Doceniłam to wtedy dwukrotnie. Po pierwsze bo Aleks bardzo
rzadko sprawiał mi ten zaszczyt i samodzielnie przygotowywał śniadania, a po
drugie bo jeszcze rzadziej serwował mi je do łóżka. Każdy kto oglądałby tą
scenkę uznałby nas za diabelsko szczęśliwych, za udanych tak bardzo, że to aż
znajdowało się na pograniczu grzechu i nieprzyzwoitości. Nikt z widzów nie
spodziewałby się nawet w najgorszych snach tego co nastąpiło za kilka godzin.
Pakując rzeczy chłopców dotknęłam dłonią swojego wciąż
rozpalonego policzka. Łza wyciekła mi z oczu, nie potrafiłam jej tam zatrzymać.
Popłynęła po tym rozgrzanym kawałku mojego ciała, po czym poczułam jej słony
smak w kąciku swoich ust. Przez chwilę zastanawiałam się czy spakowałam
wszystko, czy warto było pakować cokolwiek. Aleksa nie było w domu, a ja nie
byłam pewna czy chce uciekać niczym złodziej, który ma ten przywilej krycia się
w cieniu mroku nocy. Mimowolnie moja dłoń znów docisnęła się do rozgrzanego
policzka powodując ból. Ten ból był odczuciem, który się nasilał i niebanalnie
przypominał o poczuciu krzywdy. Chociaż nie… bardziej było to poczuciem winy,
krzywdę bowiem to ja wyrządziłam i to jedynemu mężczyźnie, na którym mi
naprawdę zależało. Przypomniałam sobie dokładnie ten moment gdy siła uderzenia
odwróciła moją twarz w prawą stronę, a kawałek mojego ciała zapłonął. Patrzyłam
wtedy na zebrę – wzór moich papci. Łatwiej było mi wtedy patrzeć pod własne
stopy niż spojrzeć jemu choć raz w oczy. Powracając do przeszłości usłyszałam
jego słowa, odbijały się echem w mojej głowie i niosły z sobą bardzo ważny
przekaz. Przekaz pod tytułem „Moja wina”.
– Spójrz na mnie – zaczął spokojnie, ale kiedy na niego
zerknęłam. Właściwie to mój wzrok dojechał tylko do jego nagiego torsu i z
powrotem wbił się w podłogę.
– Spójrz mi w oczy do cholery! – krzyknął, ale nie na tyle
głośno na ile potrafił.
– Nawet na to nie zasługuje twoim zdaniem? – zapytał smutno,
cicho. Wejrzałam mu w oczy na krótką chwilę. Widziałam te szkliste spojrzenie
mojego męża przez łzy, które już dawno zagościły w moich oczach.
– Coś ty Amanda narobiła? – zapytał retorycznie intensywnie
wbijając we mnie wzrok. To jego spojrzenie było pełne smutku, pełne zawodu, ale
nie było w nim złości, ni cienia nienawiści.
Później jego bluza otuliła jego tors, a on wybiegł z domu.
Zerknęłam do okna. Widziałam jak jego postać się oddala. Chciałam jeszcze
krzyknąć, Bóg mi świadkiem, że chciałam to zmienić, naprawić, jakoś poukładać,
ale strach i poczucie winy mnie sparaliżowało. Nie mogłam zatruwać mu życia,
nie mogłam wymagać by po tym wszystkim wybaczył i ze mną był.
Potarłam drogocenny kruszec dwoma palcami. Widziałam
intensywność białego złota mieniącego się na moim palcu serdecznym. Zdjęłam ten
krążek i położyłam na ławie w salonie. Walizkę i dwie torby ułożyłam już przy
drzwiach. Powróciłam do sypialni by odszukać kolejną walizkę. Musiałam jeszcze
spakować kilka przydatnych rzeczy – typu pampersy, mleko, oliwki dla
bliźniaków. Usłyszałam głośne trzaśnięcie drzwi wejściowych, później dokładnie
wyczuwałam czyjąś obecność za moimi plecami.
– Rozpakuj się – padło krótkie polecenie.
– Rozpakuj się, powiedziałem – Aleks powtórzył bardziej
natarczywym tonem.
Ja dalej robiłam swoje i starałam się nie zwracać na niego
swojej uwagi. Tym razem układałam w walizce równo złożone dwa kocyki. Jeden w
spidermana, a drugi w ben10.
– Chodzi o ten policzek? – padło pytanie, a ja myślałam, że
się przesłyszałam.
– Spójrz na mnie do jasnej cholery. – To nie był krzyk,
bardziej prośba skierowana w moim kierunku. Podniosłam wzrok, wciąż klęcząc na
podłodze przy czarnej niewielkiej walizce. Ujrzałam mojego męża stojącego nade
mną, ociekał potem co tylko mnie utwierdziło w przekonaniu, że biegał.
– Słucham – rzekłam stając naprzeciwko niego.
– To ja słucham, co takiego moja żona ma mi do powiedzenia?
– Tylko tyle, że życzę ci powodzenia – wyszeptałam przez
łzy.
– Usiądź – polecił i wskazał na łóżko w naszej sypialni.
– Odwieziesz mnie, czy pozwolisz bym zabrała samochód, a
potem go odbierzesz? – zapytałam wciąż stojąc naprzeciw niego.
– Prosiłem chyba byś usiadła – usłyszałam w odpowiedzi.
– Olek, ale to o co pytam jest ważne.
– Dobrze, dokąd zamierzasz iść? – zapytał
– Do mamy.
– Jesteś tego pewna, że chce się wyprowadzić razem z
chłopcami?
– Nie, ale ty tego chcesz…
– Nie mów za mnie czego chce! – Przerwał mi ostrym tonem. –
Siadaj, powiedziałem – dodał po chwili. Zajęłam więc miejsce na łóżku choć było
mi to obojętne.
– Jesteś moją żoną od trzech tygodni, a już chcesz się
wyprowadzić? – zapytał.
– Nie wiem czego chce – odpowiedziałam.
– Żadna nowość. Zdajmy się więc na moją wiedzę, bo ja wiem
czego chcę. Oczekuje, że moja żona i moi synowie zostaną w domu, przy mnie.
Rozpakuj więc walizki, proszę – stwierdził wychodząc.
Nie wiem czemu zrobiłam to o co prosił bez wahania. Może w
głębi duszy pragnęłam by mi wybaczył, by mnie zatrzymał. Jednak jego spokój był
dziwnie niepokojący.
– Rozpakowana? – zapytał stając w drzwiach z butelką piwa.
– Od kiedy pijasz prosto z butelki? – zapytałam tego
mężczyznę ukrytego w pół mroku, tego któremu trzy tygodnie temu przysięgałam
miłość, wierność i uczciwość małżeńską.
– Od wtedy od kiedy żona mnie zdradza.
– To był raz, tłumaczyłam ci już – wyszeptałam.
– Tego się nie da moja droga wytłumaczyć.
– Nie byłam wtedy twoją żoną – wypowiedziałam dla obrony.
– Nie byłaś moją żoną do cholery! To kim dla mnie byłaś co!?
– krzyknął podchodząc do mnie szybkim krokiem. Postawił pół pełną butelkę
piwska na parapet i tak chwilę stał.
Wydawało mi się, że drżę, ale nie wiedziałam z jakiego
powodu, czy z zimna, czy ze strachu.
– Siniak będzie jak nic – stwierdził unosząc lekko mój
podbródek. – Słaba kara za niewierność – dodał z cynicznym uśmiechem na ustach.
– Chcesz się nade mną znęcać psychicznie? Chciałam odejść,
zostawić cię w spokoju. Przyznałam się sama, nawet się nie domyślałeś. Czego ty
jeszcze człowieku ode mnie chcesz?! – wykrzyczałam przez łzy.
– Czego chcę Amando? Chcę ciebie. A ponieważ zachowałaś się jak
dziwka to jak dziwkę powinienem cię potraktować – wypowiedział te słowa z jakąś
taką wielką pasją w głosie. – Odłóż to – dodał i wytrącił mi z rąk jakieś
niemowlęce body.
Poczułam jego dłoń na moim biodrze, jego język wdarł się w
moje usta.
– Oszalałeś? – zapytałam kiedy na chwilę oswobodziłam się z
jego więzów.
– Ani trochę – odpowiedział przyciskając mnie do ściany,
wręcz o nią rzucając.
– Jesteś moją żoną, przypominam – dodał całując mnie po
szyi, dociskając swoim ciałem do ściany, a jednocześnie zdejmował swoją bluzę
przez głowę, choć była na zamek.
– Olek proszę, nie w ten sposób – wyłkałam kiedy poczułam,
że odwraca mnie twarzą do ściany i przyciska do niej jak najmocniej, ale na
tyle delikatnie by nie zrobić mi krzywdy.
– A co? Czyżby mojej żonce seks z mężem nie sprawiał
przyjemności? Wolisz z przyjaciółmi męża co?
– Nie spałam z nim.
– Zamknij się – usłyszałam, a zaraz potem poczułam jak
odpina guzik moich dżinsów.
– Aleks, błagam cię, nie tak – mówiłam przez łzy do
człowieka, który całował mnie po szyi, który ściskał zachłannie i boleśnie moje
piersi. Próbowałam go odepchnąć, ale był silniejszy, sporo silniejszy.
– Boisz się co? – wyszeptał mi do ucha kiedy już oswobodził
moje pośladki z dżinsów. Nie byłam pewna czy sam ma jeszcze na sobie dresy, czy
już może je zdjął.
– Powinnaś się cieszyć, że chce się z tobą kochać, bo
powinienem cię zabić! – wyszeptał, ale niemal krzycząc mi do ucha, tak warcząc
do niego. – Powinienem zatłuc jak psa, jak sukę – dodał odchylając na bok
materiał moich stringów.
W tym momencie byłam pewna, że mój mąż nie ma na sobie już
żadnego materiału. Wyczuwałam bowiem jego penisa na moich pośladkach, czułam
jego palec wskazujący we mnie. Nienawidziłam go w tamtym momencie, ale wciąż
nie potrafiłam odgonić od siebie myśli że to moja wina.
– Jesteś jak on – wyszeptałam nie rozumiejąc sama siebie, bo
zapchany nos i łzy skutecznie kaleczyły moją wymowę.
– Może na nikogo więcej nie zasługujesz – odrzekł spokojnie,
ale dało się słyszeć gniew w jego głosie. Jego wielka dłoń ściskała bardzo
mocno moje oba nadgarstki. Przygwoździła je do ściany tuż nad moją głową. Kiedy
próbowałam je wyrwać z jego stalowego uścisku, on tylko mocniej dociskał je do
ściany. Czasami odstawiał je od tej ściany tylko po to by za moment pierdolnąć
nimi z całej siły o ten przeklęty mur. Ja byłam miedzy tym murem, miedzy tym
murem i nim.
– Powinnaś się cieszyć – usłyszałam na domiar złego.
– Powinnaś być mi wdzięczna – przy wypowiedzeniu tych słów
poczuwam jak wsuwa w moje wnętrze drugi ze swoich palców tym razem chyba
środkowy. – Mógłbym cię wziąć na sucho, ciesz się, że staram się cię podniecić
– dodał.
Poczułam kolejny z jego palców, tym razem kciuk i nie tam
gdzie powinnam. Zabolało, wiedział o tym, musiał to czuć. Musiał się domyślać
co ja teraz czuje, przecież nie był głupi, ale przecież właśnie o to mu
chodziło. Chciał mnie upodlić, upokorzyć. Nie działały na niego ani prośby, ani
błagania. W elektronicznej niani usłyszałam krzyk. Nie wiedziałam do których z
moich synów należy płacz, ale instynktownie chciałam do nich pobiec, jeden z
nich mnie potrzebował. Aleks jednak na to nie pozwolił. Wciąż trzymał mnie w
tej samej pozycji. Wciąż bawił się swoimi palcami we mnie, tylko po to by
później jego łapska błądziły po moim ciele.
– Olek, pozwól mi do niego iść. Wrócę do cholery, słyszysz!
– krzyczałam, ale zaśmiał się tylko.
– Za moment skończymy i polecisz do tych bękartów. Jesteś
pewna, że są moimi dziećmi, moimi albo Huberta? Może to dzieci jakiegoś innego
co!? Może nawet znam tego kogoś! – wydzierał się choć jego usta były przy moim
karku niedaleko ucha, na tyle blisko że wyczuwałam jego oddech, jego
przyspieszone bicie serca. Mogłam znieść to, że obraża mnie, ale nie to, że
obraża moich synów. Mną mógł pomiatać, ze mną mógł robić wszystko co chciał,
ale nie z nimi. Obiecałam sobie, że nigdy nie pozwolę by ktokolwiek ich źle
traktował nawet on. Po raz kolejny poczułam jego penisa na swoich pośladkach.
Tym razem modliłam się o to by zrobił to jak najszybciej, by szybko doszedł i
bym już mogła zajrzeć do dzieci, utulić tego który płakał. Momentalnie krzyk
ustał, natychmiastowo, to wzbudziło we mnie niepokój, ale o dziwo nie tylko we
mnie. Poczułam jak moje dłonie, które jeszcze nie dawno miałam nad głową
opadają wzdłuż ciała, nie czułam już uścisku Aleksa, w ogóle go nie czułam.
Nagle usłyszałam jego krzyk, krzyk który odbijał się echem i niósł się po całym
domu. Słuchać go było za ścianą, słychać przez drzwi, a nawet przez
elektroniczną niańkę:
– Patryk, Patryk do cholery! Synek!
Ujrzałam go potrząsającego w górze niemowlakiem, który
zaniósł się, ale kilka sekund później znów przeraźliwie krzyczał. W tamtych
momencie to był najszczęśliwszy moment w moim życiu, a ten dźwięk był
paradoksalnie jednym z najpiękniejszych dźwięków, coś jak muzyka. Cieszyłam się
po prostu, że ona gra.
Fragment 15
Aleksander (Samuel)
Odwróciłem się z Patrysiem na rękach. Instynktownie
przytuliłem opatulonego w polarowe śpioszki malca by przestał płakać. Czułem
jego główkę swoją dłonią, jego ślinę na ramieniu, jego oddech na karku i to w
tamtym momencie było piękne.
– Daj mi go – zażądała Amanda.
Odwróciłem się do niej, była zaryczana, wręcz czerwona na
twarzy od płaczu. Na jej twarzy było widać nierówności w rozsmarowaniu fluidu.
Wcześniej był perfekcyjnie nałożony, ale łzy zrobiły swoje. Na jej lewym
policzku widniał widoczny siniec, już nabierał fioletowych odcieni.
– Proszę, ale się uspokój – rzekłem i podałem jej syna.
Przytuliła go do siebie i płakała dalej. Nie mogłem jakoś
patrzeć na tę scenę. Ruszyłem wolnym krokiem pierw do sypialni, by założyć na
siebie jakiekolwiek ubranie, wciągnąłem tylko dżinsy, a potem udałem się do
mojego gabinetu, wcześniej zamykając drzwi i włączając alarm w całym domu.
Zamknąłem się w tym pomieszczeniu i pragnąłem nigdy więcej nie wychodzić, ale
tak się przecież nie da. Co się stało, to się nie odstanie. Ona nie wymarzę
tego pocałunku, ja nie wymarzę tego niedokończonego gwałtu. Zresztą jakiego
gwałtu, jest moją żoną. Żony przecież nie da się zgwałcić, ale to nie znaczy by
brać ją siłą przyciśniętą do ściany. Minęło kilka godzin, a ja wciąż siedziałem
i wpatrzony byłem w przesuwające się wskazówki zegara. Pamiętam kiedy go
dostałem, wspominałem te czasy:
– To takie nawiązanie do naszej pierwszej ostrzejszej
wymiany zdań – powiedziała kładąc na moje biurko sporej wielkości kwadratowy
zegar. Z jednej strony miał wyświetlacz elektroniczny, a z drugiej wskazówki.
– Nie nazwałbym tamtej rozmowy naszą pierwsza ostrzejszą
wymianą zdań. Bywały też inne – zwróciłem się do wtedy jeszcze blondynki.
Amanda wtedy usiadła na moim biurku i za krawat przyciągnęła
mnie do siebie. Poczułem jej zęby na mojej dolnej wardze, poczułem, że
najchętniej wziąłbym ją tu i teraz, ale już za moment pukanie w parapet nam
przeszkodziło.
– Amanda – krzyknąłem wybiegając z gabinetu, powróciłem już
do rzeczywistości. Znalazłem ją w pokoju chłopców, siedzącą na kanapie,
lulającą w kołysce Kamila. Nawet na mnie nie spojrzała, nie odezwała się też
ani słowem.
– Nie tak to powinno być, nie tak wyszło – powiedziałem do
niej. Kiedy siadałem obok wzdrygnęła się w przestrachu i odsunęła na odległy
koniec kanapy.
– Nie chcę ci nic zrobić – dodałem pośpiesznie dla
uspokojenia, ale to raczej nie pomogło. Były to przecież tylko słowa.
– To przez zazdrość. Pocałowałaś innego, będąc moją
narzeczoną. Jezus, nawet nie wiem co mam teraz mówić. Jesteś młoda, piękna,
możesz mieć każdego.
– Z dwójką dzieci – powiedziała kpiąco i pytająco zarazem.
– Nie wierzę, że jesteś ze mną tylko dla dzieci, ale jeśli
tak jest uwierz, że ja pragnę twojego szczęścia. Uszczęśliwię cię, obiecuje.
– Tak jak dziś? – zapytała wstając.
– Czy seks z mężem, to naprawdę dla ciebie aż tak straszna
kara?
– Z takim mężem jak ty, tak – odpowiedziała wychodząc.
– Mam dość. Cokolwiek nie zrobię jest źle! – krzyknąłem idąc
za nią.
– To ty mnie zdradzasz, ty chimerujesz, ty się wyprowadzasz,
a to moja wina tak? Moja bo co? Bo zechciałem cię pokochać. Ja nawet tego nie
chciałem, samo tak wyszło, mam za to cierpieć do końca życia? – Mówiłem do niej
tak długo, aż znaleźliśmy się w sypialni.
– Nie zdradzam cię, to był tylko pocałunek.
– W takim razie dzisiejszą noc spędzisz sama…
– Nawet nie mam ochoty z tobą – przerwała mi.
– Ale daj mi dokończyć. Ja tej nocy będę się całował z jakąś
luksusową prostytutką. Chociaż nie wiem po co mam za to płacić, mając żonę w
domu, ale skoro żonka ma jakieś fanaberie to przyjemniej jest zapłacić –
rzekłem wychodząc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz