czwartek, 21 marca 2013

Amanda, jaka jest naprawdę? Tego nie wie nikt... - Fragment 1


Fragment 1
Magdalena (Amanda)

Życie jest pasmem niepowodzeń i upadków, czasami tylko przytrafia nam się coś, co pozwala o tym zapomnieć. W chwilę później to coś upada na brudną posadzkę jak zamek z kart, tylko po to, byśmy stawili czoła licznym niepowodzeniom oraz docenili każdy krok, jaki czynimy, nawet ten na kolanach. Nie wiem, nie pamiętam kiedy ja postanowiłam wziąć swój los w swoje ręce.
Wiem jednak, że to tego dnia odmieniłam całe swoje życie. Zabawne, ja nawet nigdy nie byłam pesymistką, zawsze liczyły się dla mnie realia. Polskie realia jednak nie są obiecujące, gdy się przychodzi na świat w niechcianym domu. Te same realia jeszcze bardziej tracą na wartości, gdy się z tego domu wynosi, pozostawiając tam istoty zupełnie niczemu niewinne.
– Hubert, myślę, że ta oferta jest naprawdę opłacalna – powiedziałam do… Cholera, właściwie nie umiem go określić, nazwać.
– Oferta mieszkania. Wolisz wziąć zrzeszenia do remontu, niż wynająć umeblowane? – zapytał, zapinając guziki łososiowej koszuli.
– Oferują stały meldunek, to się liczy – powiedziałam do ciemnowłosego Huberta, który teraz męczył się z satynowym, fioletowym krawatem.
– I co, miałbym wpłacić kaucję, wyremontować je, umeblować i zameldować cię tam na stałe tak? – zapytał z niedowierzaniem w głosie.
– Oczywiście, że tak. Tylko musisz się wstrzymać z tym meldunkiem do lutego, wtedy zaczynam dorosłość – oznajmiłam i zaproponowałam: – Chodź tutaj, pomogę ci z tym krawatem.
Zamknęłam białego notebooka firmy Apple, by przychylić się do trzydziestodwuletniego mężczyzny. Chwyciłam w delikatne dłonie równie delikatny materiał krawatu i zawiązałam tak, że prezentował się w nim idealnie.
– Kontynuując, dziś to załatwisz, misiu, prawda? – zapytałam i złożyłam na jego ustach dobrze zapowiadający się pocałunek. Był jednak falstartem i również falmetem – zakończył się, nim zdążył się na dobre zaczął.
– Nienawidzę, gdy to robisz – powiedział, przybliżając się do mnie.
Usiadłam na łóżku tak jak przedtem i starałam się mówić obrażonym tonem.
– Ja nienawidzę jak mi odmawiasz.
– Przecież nie odmówiłem, chcę się tylko zastanowić. – Starał się mnie przekonać, jednak wiadomo, że w takiej sytuacji mężczyzna myśli tylko jedną partią ciała i głupotą jest mu zawierzać.
– I tak nie odmówisz, a wiesz dlaczego? – szepnęłam mu do ucha.
– Dlaczego? – zapytał, robiąc sobie przerwę w całowaniu mnie po szyi.
– Bo mnie kochasz – powiedziałam pewna siebie i to zadziałało. Nie minęła sekunda, a się ode mnie odkleił jak oparzony.
– Co ty za głupoty gadasz, mała? Kocham to ja żonę.
Brzmiało to jak największe kłamstwo w życiu, tacy faceci jak on nie kochają nikogo, tylko siebie samych.
– To jak jej wyjaśniłbyś, bądź udowodnił, tę swoją wielką, niczym niezmierzoną miłość, gdyby wiedziała, że w tygodniu ze mną uprawiasz seks więcej razy niż z nią? – Chciał mi przerwać, jednak na to nie pozwoliłam. – Odważmy się stwierdzić, jakie to są proporcje. Skala 1 do 3, czy może do 4.
– Szantażujesz mnie? – zapytał poważnym tonem.
– Ależ misiu, skądże znowu. – Podniosłam się na kolana i owinęłam ręce wokół jego szyi. – Ja cię tylko proszę o małą przysługę. Przecież to też w twoim interesie, bym miała swój kąt. Hotele, wynajmowane na weekendy czy kilka godzin w tygodniu, odchudzają twój portfel coraz bardziej, bo coraz częściej mnie pragniesz. Czyż jest inaczej? – zapytałam.
– Ty odchudzasz mój portfel. Elitarna szkoła, markowe kosmetyki, dziewczyno, ty nawet majtki nosisz za czterdzieści pięć złotych.
Nie wiem, co myślał gdy wypowiadał te słowa, ale na pewno nie to, że moja wewnętrzna część dłoni sklei się z jego policzkiem.
– Nigdy więcej tak do mnie nie mów, bo mnie więcej nie zobaczysz. Takich jeleni jak ty jest na pęczki, a ja jestem jedna. I to ty mnie bardziej potrzebujesz niż ja ciebie – mówiłam rzeczowo, więc nawet nie skomentował tego liścia, jakiego mu wypłaciłam.
– Dobrze, mała, dostaniesz swoje dwupokojowe mieszkanko w miejscu, w jakim wybrałaś. Zadowolona? – zapytał z łobuzerskim lecz zarazem pełnym złości uśmiechem.
Muszę przyznać, że chyba nawet go polubiłam, a może to tylko przyzwyczajenie tak odczuwam. W końcu znaliśmy się już ponad rok.
– Skoro ci tak przeszkadzają te moje stringi za nie czterdzieści pięć złotych, a pięćdziesiąt osiem, to po prostu je zdejmij. – Nigdy bym mu tego nie zaproponowała sama, jednak w tym przypadku wiedziałam, że odmówi.
– Nie, no, mała. Może innym razem, ale już nie dziś. Ubieraj się bo mamy… – spojrzał na cyferblat swojego Patek Philippe i kontynuował –  dwadzieścia trzy minuty, by zdać klucz.
Nie potrzebowałam dużo czasu, założyłam swoją błękitną koszulę na krótki rękaw, na to granatowy sweterek z logiem szkoły na piersi i zaciągnęłam czarno-niebieską spódniczkę do kolan. Wyszłam pierwsza, tak jak to zwykle się odbywało. Miałam kluczyki do samochodu Huberta, wiec to tam na niego czekałam. Gdy zapytał, dokąd mnie zawieść, odpowiedziałam bez namysłu, że do kasyna.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz