czwartek, 21 marca 2013

Aleksander i jego bracia z wyboru - Fragment 7

Fragment 7
Narracja (Tychon i Samuel)


Kilka patyków, zapałki, języki ognia w ciemności. Widział to wszystko jakby działo się dziś, jakby odgrywano na nowo tą scenkę przed przednią szybą jego samochodu. To była plaża, jakieś kolonie, na które wychowawcy z domu dziecka ich zabierali. Nie byli już takimi dziećmi, przekroczyli te magiczną liczbę „dziesięć” i musieli zacząć rozmyślać o przyszłości… Co poczną za te osiem lat? Dokąd się udadzą po opuszczeniu tych murów? Czy sobie poradzą? Co to tak właściwie znaczy dorosłość i czy oni dadzą sobie w niej radę skoro nigdy nie mieli dzieciństwa? Kryspin siedział wtedy przy ogniu po turecku, pilnował patyków, które były wbite w ziemie i samoczynnie, bez użycia rąk przytrzymywały kiełbaski nad ogniem.
Patrzył na swojego rudawego przyjaciela, którego włosy latem przybierały bardziej odcień blond, jakby jaśniały od słońca. Aleks natomiast nie przejmował się tym, że sunie po nim wzrok przyjaciela. Wzrok Aleksandra Górskiego, słynnego na cały bidul jedenastolatka był bowiem wbity niczym maleńkie szpilki w biust ich dwunastoletniej przyjaciółki. Dziewczyna miała na sobie stanik od stroju kąpielowego i jakieś krótkie spodenki. Leżała na plecach na suchym jak wiór piasku i patrzyła w oczy swojego nowego chłopaka. On się uśmiechał, swoją jeszcze dziecinną rączkę trzymał na jej płaskim brzuchu i kierował ją coraz to niżej, aż w końcu była w punkcie centralnym jej krocza. Drażnił ją przez materiał tych materiałowych spodenek. Powrócił dłonią znów na brzuch, kierował po raz kolejny ją w dół, ale tym razem paluszki miał już pod gumką, która sprawiała, że spodenki nie zsuwały się ze smukłego ciała tej dwunastolatki. Chłopaczek już miał zabrać się do dzieła i po raz pierwszy w życiu dotknąć kobiecego ciała tam wewnątrz, bez żadnych zabezpieczeń w postaci majtek, spodenek, rajstop, ale nie było mu to dane tego wieczora. Poczuł zimno na swoim karku, spływające po plecach, trochę nawet skapnęło na brzuszek jego wybranki.
– Ty frajerze! – syknął na Fabiana, który stał za nim z dziecięcym wiadereczkiem, które służyło do robienia babek z piasku. Fabiemu jednak tym razem posłużyło do oblania o rok młodszego przyjaciela wodą.
– Powinieneś ochłonąć, przyda ci się – stwierdził czarnowłosy chłopiec i widząc, że ten rudawy wstaje na nogi i wyrasta tuż przed nim, rzucił się najzwyczajniej do ucieczki, po drodze odrzucając plastikowe wiaderko, by nie przeszkadzało mu podczas tej gonitwy.
Wbiegli we dwóch do wody, jeden za drugim, a Kryspin nie wiele myśląc, nakazał pilnować kiełbaski jednemu z młodszych kolegów i pognał za bratem i przyjacielem w stronę morza.
– Ale zimmmnnna – zaskowyczał ten, który zanurzył się ostatni.
– Trzeba było się tyle nie grzać przy tym ognisku – powiedział z uśmiechem Aleksander i ochlapał Kryspina wodą.
– Co mnie chlapiesz? Jego pochlap, to on cię polał wodą! – krzyknął chłopiec i pokazał palcem na brata. Aleks jednak nie wykonał jego polecenia i położył się brzuchem na wodzie, odpłynął kawałek.
– Jak tam w OSP? – zapytał Fabian i złapał Olka za stopę ciągnąc w dół, a ten chwilę się topił, a potem stanął na obie nogi, gdy jedna została wreszcie uwolniona z uścisku.
– Wszystko dobrze. Zawody są za tydzień. Szkoda, że się wypisałeś – padła odpowiedź.
– Wolę piłkę, a ty Kryspin, co wolisz? – zapytał się starszy brat młodszego.
– Siatkówkę i sztuki walki – odpowiedział.
– No to zawalczmy – rzekł z uśmiechem blondyn, ale nie dokończył swoich myśli bo jakiś wychowawcza zaczął się drzeć:
– Chłopcy! Wychodźcie z wody, jest zimno! Kaśka miała was pilnować! Jak zaraz nie wyjdziecie, to jutro…
– Już idziemy, proszę pani, pani Michalino! – odkrzyknął Fabian i pierwszy zaczął płynąć w stronę brzegu. Fabian miał to do siebie, że nigdy żadna z tak zwanych „cioć” nie gniewała się na niego dłużej niż kilka minut. Dzięki temu darowi, a może temu błysku w oku zawsze unikał kar i prac, które przez niego spadały na innych.
– Chcę być złym – powiedział nagle Kryspin, w chwili kiedy jego bosa stopa znalazła się na piasku i oblepiła nim niemal cała. To wtedy ten chłopiec poczuł się jakby dotknął innego lądu, obcego, nieznanego, ale jakże fascynującego i pociągającego.
– Nie można być złym. Bóg nie chce byśmy byli źli – wypaplał te swoje religijne brednie najstarszy z chłopaków, a zarówno Aleks, jak i Kryspin parsknęli śmiechem w głos.
– Boga nie ma – powiedział z przekonaniem Olek. – Gdyby był to byśmy tutaj nigdy się nie znaleźli, ani my, ani reszta dzieciaków – dodał po chwili i oparł się o ramie swojego niższego kumpla.
– Naprawdę chcę być zły. Nie opieraj się o mnie. Słyszysz!? Masz się kurwa nie opierać! – warknął i wymierzył w stronę przyjaciela cios. Rudawy chłopiec złapał się na nos, zobaczył krew na swoich palcach, ale nie przejął się tym.
– Odchyl głowę do tyłu, minie ci wtedy, a ty go nie bij. – Wydawał polecenia najstarszy z bandy chłopaczków, którzy tej lipcowej nocy nad morzem dopuścili się pierwszej zbrodni w swoim życiu…

***

Troje chłopaczków było już w swoim pokoju. Pozwolono im spać razem, choć w murach domu dziecka nigdy na to nie pozwalali. Ta trójka razem zawsze stwarzała kłopoty i to było powodem tego zakazu. Aleks siedział na parapecie i odbijał małą, kauczukową piłeczkę o podłogę. Opowiadał o tym jak już był blisko celu i jak pewien idiota popsuł jemu plany wylewając na niego wiadro wody. Ten mały facet, nie mógł się pogodzić z takim zakończeniem, postanowił spróbować kolejnego dnia. Kryspin popierał swojego towarzysza zabaw, znał go niemal od zawsze. Uważał, że chłopiec staje się mężczyzną w chwili zaliczenia kobiety i śmiało o tym mówił.
– Czyli księża według ciebie nigdy nie stają się mężczyznami? Zawsze są chłopcami? – zapytał się Fabian wstając z kolan po wieczornej modlitwie.
– Księża to pizdy – wygłosił śmiało brat tego modlitewnego.
– Nie koniecznie – wtrącił się Aleks. – Niektórzy ruchają, a co to mało się o tym mówi? Dziewczyny idą do bierzmowania, nieprzygotowane, wystarczy, że dobrze obciągną. Nawet Jolka z Marzeną o tym rozmawiały, bo też nie chce im się kłuć ponad sto pytań i odpowiedzi na pamięć.
– Te pytania są takie, że nie trzeba się ich uczyć na pamięć, jełopie. Wystarczy wiedzieć co nieco o biblii, Bogu, kościele i przykazaniach – stwierdził śmiało Fabek.
– Znam przykazania. Moje mają tylko trzy punkty – mówiąc to chłopiec zaśmiał się śmiało i w głos.
– Jakie to punkty, Olek? – dopytywał się Kryspin.
– Dom, rodzina i dziewczyna – odpowiedział pośpiesznie i na jednym tchu ten rudawy blondyn. Kryspin podszedł do niego by zbić mu piątkę, po czym oparł się o ścianę i spojrzał z wyczekiwaniem na Fabiana, ale ten milczał. Chłopak nawet nie miał siły się litować nad sposobem rozumowania swoich braci – jednego rodzonego i jednego z wyboru.
– Ja to bym dodał jeszcze ze trzy punkty – stwierdził Kryspin, a w jego niebieskich oczach pojawił się błysk.
– Jakie? – zapytał Fabian i usiadł na łóżku, dopiero zauważył, że wcześniej cały czas stał. Czekał w strachu na odpowiedź młodszego brata.
– Syn, fura i komóra – odpowiedział z radością Krysek.
– Nie powiem, bracie to też by się przydało – poparł go Aleks i położył dłoń na ramieniu przyjaciela.
– I mówi to koleś, który bawi się różową piłką – skrytykował go Fabian
– Prawdziwy mężczyzna nie boi się różu, bo jemu nawet on nie odejmie męskości. Poza tym innego koloru nie było więc się odczep – zganił kolegę i odbijał piłkę dalej.
Nagle w głowie najstarszego z tej trójki pojawiła się myśl. To co zaiskrzyło w jego przemyśleniach było czymś co napawało niepokojem, jakimś dziwnym niewyjaśnionym strachem.
– Co zrobimy za kilka lat? Każdy pójdzie w swoją stronę, nie? Przeżyliśmy z sobą już tyle lat, że raczej będzie nas ciągnęło do samotności, poza tym nas nawet nic nie łączy – wypowiedział na głos swoje obawy Fabian, a zarówno Kryspin, jak i Aleksander opuścili swoje głowy.
– Zróbmy coś – zaproponował Kryspin.
– Ale co i po co? – zapytał Aleks.
– No bo on ma racje. Pierwszy raz chyba w życiu to mówię – wyznał Krystek i spojrzał pogardliwie na chłopca w zielonym podkoszulku na ramiączkach i popielatych slipach.
– No, ale co ty chcesz niby zrobić? – zapytał ten blondynek, który znudzony zabawą schował piłkę do kieszeni swoich, krótkich, przemoczonych, białych spodenek.
– Nie wiem, ale coś o czym nigdy nie zapomnimy, coś co sprawi, że będziemy tak jakby połączeni – wybełkotał Kryspin i ze zrezygnowaniem usiadł na łóżku i oparł się o ścianę. Jego nogi bezwiednie zwisały i nie dotykały ziemi. Był najdrobniejszy i najniższy z całej trójki.
– Co zbliża do siebie ludzi? – zapytał Aleks na głos i zeskoczył z parapetu.
– Miłość, gdybyście chociaż spróbowali uwierzyć, że takie uczucia naprawdę istnieje, to wtedy… – zaczął Fabian na głos.
– Nie pytam o uczucia, pytałem o czyn! – wrzasnął Olek i tupną nogą na poparcie swojego stanowiska.
– Nie wiem. Ten sam zawód może – zaproponował Fabi i patrzył na przyjaciela jak na idiotę, gdy ten chodził od parapetu, do ściany naprzeciwko i z powrotem.
– No to przejebane, stary. Każdy z nas chce być kimś innym – odezwał się niebieskooki.
– No ja chcę być księdzem – pochwalił się najstarszy z tych małych mężczyzn, którzy pragnęli dorosnąć, choć się tego bali.
– Zapomnij stary, ja chcę ruchać, nie będę księdzem! – ostatnie słowa wykrzyczał ten rudawy.
– No to chociaż kościelnym bądź, albo graj na jakimś instrumencie – zaproponował przyjacielowi świętobliwy chłopaczek.
– Ja chcę robić coś wielkiego w życiu. Uczyć, podbudowywać, ratować ludzi – wypowiedział Aleksander po czym usiadł na podłodze po turecku.
– Jako ksiądz mógłbyś ratować ludzkie dusze – upierał się przy swoim najstarszy z nich.
– Jestem za dobrze zbudowany jak na księdza. Dziewczyny to lubią. Jeszcze jak potem przypakuje i kondyche utrzymam. W kościele i zakrystii bym się tylko marnował.
– No chyba, że by zakonnice lubił – zażartował Kryspin i sam zaczął śmiać się ze swojego żartu.
– Pajac! – powiedział Aleks i podszedł do kumpla by zdzielić go przez łeb.
– Ratownik ludzkich żyć się znalazł – odciął się Krystek.
– To przynajmniej coś wielkiego.
– Podobnie jak zabijanie, to też wielkie, choć tego czynu Bóg nie popiera – stwierdził Fabian i sam zdał sobie sprawę, że tymi słowami stworzył dwa potwory, a za moment sam stanie się jednym z nich.
– Zabijmy – wyszeptali obaj jednocześnie, choć ten ze szmaragdowymi oczami był lekko za swoim kolegą. On nie wyrywał się tak do przodu i patrzył w dywan jakby szukał na nim jakiegoś brudu. Chłopiec bowiem się wahał, to „zabijmy” brzmiało w jego ustach niczym pytanie zadane samemu sobie. U Kryspina było to wypowiedziane z ekscytacją, pewnością, zdecydowaniem.
– Nie, nie, nie mówicie poważnie. Wkręcacie mnie – mówił najstarszy z nich z nadzieją, że to jego słowa okażą się prawdziwe, ale już jakby czuł, że jego bracia postawią na swoim,
– Wyjdziemy tylnim wyjściem – powiedział Aleks szybko, zadecydował, bo bał się, że sam zrezygnuje z tego pomysłu, a coś wewnątrz jego mówiło mu, ze nie warto, że trzeba tak postąpić, że nie może nigdy zostać sam, że musi mieć przyjaciół, którzy nigdy go nie opuszczą, bo połączy ich jedna tajemnica, czyn i zbrodnia.
– Tylnym – poprawił go Kryspin jak zawsze i natychmiast zabrał się za ubieranie swoich wciąganych, czarnych tenisówek. Fabian także założył buty, wiązał halówki, ale on wcale nie chciał czynić zła. Ten mały facet szedł z najbliższymi dla niego osobami tylko po to by odwieść ich od wypełnienia tego na co przed chwilą wpadli.
Chodźmy razem więc w drogę
Będziesz mówił o Bogu
Ja ci zrobię fantastyczny PR

Szli więc we trójkę, jeden przy drugim i przy ścianie. Zmierzali do drzwi, do nienawiści jaką po dziś dzień żywią do samych siebie, choć patrząc w lustro kłamią jak to siebie lubią. Po dziś dzień, ich wzrok patrzący w ich własne odbicia, odbija gdzieś obok. Zmierzali wtedy do dużej przyjaźni, do braterstwa tej samej niedoli, do męskości, a dziś byli osobno, rozrzuceni. Po latach ich dni wyglądają inaczej, przykładem jest choćby dzisiejszy. Kryspin jedzie właśnie samochodem na lotnisko, odebrać teścia. Mężczyzna ma rodzinę, problemy, wydatki. Aleks po wyjściu ze szpitala, w którym pracuje zmierza na budowę, a potem ma w planach wpaść do takiej jednej blondyny, która nie wiadomo czym, ale czymś przyciąga go do siebie. Fabian znów jest na kolanach, modli się za odpuszczenie grzechów sobie i swoim braciom. Nie modli się jednak do krzyża, jakby nie miał odwagi patrzeć na rany Jezusa, który zmarł po to by zbawić ludzkość od grzechów. Mężczyzna wie bowiem, że jego czyn nie należy do takich jakie powinno się zbawiać, jego grzechów nie powinno się odpuszczać, ale pragnie tego z całego serca. Nie kierują nim własne, płytkie pobudki. On chce dobrze, także dla Krystka i Olka, chce dla nich lepiej niż dla siebie samego. Dlatego patrzy się w kraty okienne i przysięga, że gdy już będzie na wolności to zrobi wszystko by jego przyjaciele wyszli na prostą. Mężczyzna nie zapomniał również o czwartym z ich paczki. We wspomnieniach wciąż spotyka tamtego szczupłego, wysokiego chłopaka, którego los postawił na ich drodze tamtej, ciepłej nocy. To on miał zginąć, to jego wybrała karta przeznaczenia. Jednak w życiu można oszukać przeznaczenie, tym bardziej jeśli jest ono wymysłem dwójki jedenastolatków. Ten czwarty stał się więc jednym z nich, stał się prowokatorem całej sytuacji i idealnym nakłaniającym do złego. Nic dziwnego, że mężczyzna zawsze wiedział jakich argumentów użyć. Pochodził przecież z rodziny prawniczej. Sam został prokuratorem, by ścigać tych, który teraz popełniają często podobne zbrodnie do tamtej, której dopuścił się pierwszej nocy, w której poznał prawdziwych przyjaciół. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz